Gdy przyszłam na świat moja matka już nie żyła a ojciec uciekł. Byłam
zdana sama na siebie. Zaopiekowała się mną niedźwiedzina o imieniu Mena.
BYla dla mnie jak matka. Lecz pewnego dnia gdy miałam już rok zabili ją
mysliwi. Więc tak wędrowałam po świecie zdana sama na siebie. Po takim
roczny wędrowaniu trafiłam na basiora z watahy Rudzielców. Wyglądał on
mniej więcej tak:
Miał na imię Endi.
Odrazu się w sobie zakochaliśmy. Byliśmy nierozłączni, lecz jego
rodzice a ni cała rodzinka mnie nie polubili bo nie byłam ruda. Dziwne
co nie? A więc dla mojego ukochanego przeznaczyli już inną dziewczynę.
Rudą Olivię. Była wredną istotą. Na każdym kroku chciała mnie upokorzyć i
oczywiście zabić. Gdy szłam z moim ukochanym przez las ona rzuciła się
na mnie i pogryzła. Mój partner nic nie raczył zrobić. Prócz zabicia
Olivi. Zabił ją a gdy jego ruda rodzina się o tym dowiedziała zepchnęli
mnie i jego z wysokiej skały. Mój rudzielec został zabity na miejscu
lecz ja nie.
Wędrowałam, znowu. Nagle napotkałam się znów na watahę rudzielców a oni
rzucili się na mnie i prawie zabili. Następnego dnia zobaczyłam
basiora. To był chyba Edi. Podskoczyłam z radości i otworzyłam szerzej
oczy. Basior rzekł do mnie:
Jestem Picallo, jesteś ciężko chora, nie skacz.
- Ok ale co się ze mną dzieje. Pamiętam tylko że napadli mnie rudzielcy.
- Ach ci no nie złe z nich zajzajery wszyscy tak samo wredni.
- Przestań wykrzyczałam! Endi nie był wredny!
- Endi? Nie znam, zaraz przyjdzie Nerkadio.
- Kto to?
- Nasz medyk.
- A wgl kim ty jesteś i co ty ze mną robisz.
- Próbuje ci pomóc - powiedział szarmanckim głosem
- Dziękuje. - I zasnęłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz