Wstałam błyskawicznie, tak samo jak brat. Popędziliśmy ile sił w łapach w stronę terenów naszej watahy. Tak, tak - tereny WZP były teraz nasze.
Wparowałam na łąkę, dysząc jak pociąg. Blood już do mnie dobiegł.
Nie miałam pojęcia, czemu tak wolno biegał - zawsze był najszybszy z naszej czwórki!
Po chwili miałam odpowiedź - jego łapa była czarna i pomarszczona. Syknęłam i odwróciłam łeb.
Dokulał do mnie i legnął się w cieniu.
- Co ci się stało z łapą? - spytałam, siadając przy jego łapie. Chciałam jakoś mu pomóc, opatrzeć.
- Nie dotykaj... - syknął - To przez tamtego smoka... Walnął tym czarnym ogniem czy czymś... - westchnął
- Musisz z tym iść do Skay! - nie mogłam dłużej patrzeć na łapę, bo zaczęły z niej wychodzić robaki
- Nic strasznego...
- Nic strasznego! Z niej wyłażą robale! Wygląda jak martwa, spróchniała! - wrzasnęła
- Ehh... Zawołasz ją? - spytał
- Tak, tak... - popędziłam do mamy. Na szczęście zastałam ją.
- Mamo... - wysapałam. Nie miałam czasu na tłumaczenie, więc myślami przesłałam jej widok łapy Blood'a.
- Gdzie jest? - spytała przejęta
- Na... Łą...Ce... - wysapałam. Myślałam, że zaraz serce mi padnie z przeciążenia.
Tyle ją widziałam. Pewnie była już u Blood'a... Przeniosłam się w duchu do nich.
Zwołała wszystkich medyków. Zaczęła mówić różne niezrozumiałe słowa, pochylając się nad basiorem. Ten to syczał z bólu, to wyluzowywał się z ulgi.
Coś przerwało mi połączenie i wróciłam wzrokiem do jaskini Skayres. Byłam tak wykończona, że zasnęłam kamiennym snem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz